Przypadek trzeci
Trzeci raz zaczęło się tak: postanowił jeszcze raz na nią popatrzeć. Wprawdzie zawsze, gdy patrzył na zdjęcie, na którym również został uwieczniony ten człowiek trzymający jej dłoń, czuł nieprzyjemne ukłucie, ale postanowił sprawdzić, czy aby przypadkiem nie dodała nowego zdjęcia.
- Jednak nie wolno narzekać na Internet – myślał. – Kiedyś było to nie do zrealizowania. Kobieta i mężczyzna, których drogi się rozeszły, nie mieli szans by dyskretnie sprawdzić, co się u nich dzieje. Pozostawało śledzenie, albo wypytywanie znajomych. Teraz człowiek ma luksus kontaktu – mówił do siebie, gdy bezbłędnie wystukał jej święte imię. Była… Była tak samo ekscytująca, jak przed 30. laty. W oczach miała ten sam ogień, ten sam potencjał.
- Czas tej pani nie wyrządził krzywdy – pomyślał. – Czas pewnie próbował, świat próbował, a ona – z całą swoją dobrocią, łagodnością, z całym wdziękiem powiedziała czasowi i światu, żeby się odwalili. I to okazało się skuteczne.
Wpatrywał się w jej oczy. Wyglądała tak, jak ją pamiętał. Poznałby ją zawsze, w każdych okolicznościach. Tak zresztą się wydarzyło kilka lat temu, gdy kupował tekstylia w jej mieście. Poznał ją od razu, mimo, że miała zmienioną fryzurę. Poznał ją i spojrzał w jej oczy. Zawsze go onieśmielała i zawsze uruchamiała w nim niepojęty magnetyzm, który nie pozwalał zapomnieć. Tysiąc razy przed tym spotkaniem i tysiąc razy po nim, zastanawiał się, jak by się potoczyły jego losy, gdyby wtedy, w szczenięcym wieku, powiedział jej wszystko, co czuł i wiedział. I gdyby dała mu szansę. I gdyby go ulepiła po swojemu.
- Pewnie nie miałbym noża w plecach, ani 123. blizn – myślał. – Miałbym tylko na ustach odciski o pocałunków.
Ale tego sprawdzić nie mógł, bo – jak pamiętał - czasu nie potrafił cofnąć nawet Jańcio Wodnik, więc gdzie jemu do tego zadania. Pozostawało wyobrażanie sobie ich razem i czekanie nie wiadomo na co. Czekanie umilał sobie wspomnieniami, a od czasu do czasu patrzył na nią.
Tak miało być w tę środę. Ale nie było. Zobaczył aktualną fotografię, z aktualnymi oczami. Zdjęcie nie najwyższej jakości sprawiło mi ogromną przyjemność.
- Ty jesteś drogą, jesteś brzegiem dnia. Ty jesteś kluczem, Ciebie świat nie jest wart, przyniosłaś ogień, beztroski śmiech, reszta jest niczym, bo Twoje jest ŚWIATŁO – bezbłędnie przywołał w pamięci piosenkę sprzed lat. Wiedział, że ta piosenka jest właśnie o niej. Towarzyszyła mu w szkole, gdy na przerwach i lekcjach patrzył na nią i zastanawiał się: - Gdzie ten chuj ją widział? Bo, co do tego, że to o niej, nie miał wątpliwości. Widział ją zawsze gdy słyszał ,,Ty pięknem swoich oczu mnie dotkniesz”, albo gdy czytał Sonety Szekspira. – Nawet Szekspir o niej pisał. Musiał sobie ją wyobrazić. Przywołał ją jakoś i to o niej są te wszystkie teksty – mówił. I teraz wszystko wróciło, gdy spojrzał w jej oczy. Nie wiadomo dlaczego postanowił nawiązać z nią kontakt. Nie robił sobie zresztą nadziei, że odpowie.
- A jeśli odpowie, napiszę – zgodnie z prawdą – że nic się nie zmieniła. Że nadal ma w sobie, w oczach, które są zwierciadłem duszy, ten sam ogień. I tyle.
Napisała w czwartek. Po wymianie uprzejmości, stanowczo zaprotestowała, gdy podzielił się swoimi przemyśleniami. Wydawała mu się jeszcze bliższa, niż przed laty. Czuł, że mają sobie tyle do powiedzenia i że żadna z ich kilku rozmów, nie została zakończona. W przerwach między kolejnymi wiadomościami znajdował ją w piosenkach. Czuł się tak, jak by podała mu swoimi inspirującymi dłońmi eliksir młodości.
- Znów chce mi się myśleć i z zainteresowaniem patrzeć na świat, bo mam komu go opowiadać – myślał. Swoje spostrzeżenia zachowywał dla siebie. – To od niepicia – stwierdziliby ci, którzy wiedzieli, że ponad pół roku wcześniej narzucił sobie abstynencję, a ci, którym ten fakt umknął, postawiliby zgoła inną diagnozę, która brzmiałaby: - to z przepicia. Tymczasem z każdą wymianą myśli, stawał coraz bliżej niej. I było mu ciepło w środku.
Później był piątek i służbowy wyjazd do Warszawy. – Jak debil gapię się w telefon – myślał, ale nie potrafił pozbyć się tego nowego przyzwyczajenia. Nie pisała często, ale dzięki temu pojawienie się jej literek było świętem. Myślał do niej jak przed laty. I podczas obiadu postanowił się napić: - To ze szczęścia – tłumaczył sobie obejmując szkło z trunkiem. Ona to zrozumie. Jeśli ktoś jest w stanie cokolwiek zrozumieć we mnie, to właśnie ona.
Bankiet przedłużał się niemiłosiernie. Alkohol pracował. – Muszę Cię zobaczyć. Dzisiaj – napisał. Nie chciała. Nie mogła chcieć. Przestała nie chcieć. Zgodziła się.
22.35. Miejsce, które kiedyś należały do niego. I ona. Z całą swoją wyjątkowością. Z całym bagażem życiowych zmagań, otulona swoim zwyczajnym pięknem. To ona… Bez cienia wątpliwości ona. Poznałby ją po uśmiechu, po wypowiadanym ,,cześć” i po głębi oczu. To ona… Była ponad wszelką wątpliwość. Objął ją i trzymał zachłannie za rękę, jakby chciał nadrobić stracony czas. A ona była obok… Tyle słów chciał jej powiedzieć od razu, tyle wyznać, tyle obiecać… Bo ona była…
,,I przejdziemy przez siebie w lepsze, gorące kraje.
Bo istnieją. Skoro Ty zaistniałaś - ja już istnieję…”
Stary wiarus, który zawiózł go na miejsce umówione spotkania milczał. W takim stanie jeszcze go nie widział. – Chyba bym wolał, żebyś był pijany, ale tak zwyczajnie – mówił.
- Nie potrzebuję wódki, żeby być szczęśliwym.
- Widzę… A jeśli to namiastka szczęścia?
- Nie rozumiesz. Całe życie jej szukałem. Upierałem się, że jest. Że dla niej warto żyć…
- Przecież mówiłeś, że wiedziałeś, że jest… Że podglądałeś czasami zdjęcia, pytałeś znajomych, a nawet spotkałeś w sklepie…
- Wiedziałem, że ta pani jest, ale wierzyłem też że ONA jest. Ta siła, która sprawia, że człowiek wstaje rano i nie ma ochoty popełnić samobójstwa. Że budzi się i przez tę siłę, myśli do swojej pani, umiera z ciekawości, co u niej, jak wygląda i jaka jest pogoda u niej w środku… Czy są chmury, czy słońce. Czy jesień, a może mroźna zima. W środku…
Stary wiarus przestał się odzywać. Spełnił prośbę o uzupełnienie zapasów i pojechał. A on usiadł w ciemności i znajdował ją w tekstach, które nabrały sensu i odpowiedniego kształtu.
Obudziła go niepewność. ,,Śni mi się pani?” zapytał sam siebie Świetlickim. Gdy wystukał magiczne hasło, które przeniosło go w nierzeczywiste odbicie rzeczywistego świata, zamarł. Jej dwa słowa były najczulszym doświadczeniem ostatnich lat. Zapytała: - jesteś, prawda? – i zupełnie go to rozczuliło. Wzruszenie nie pozwalało na żaden ruch, na żadną odpowiedź. Poczuł, jakby dotknęła go swoimi boskimi dłońmi w samym środku. Jakby objęła całe jego serce, z niewyobrażalną delikatnością. Poczuł, że należy do niej. Cały.